Jest taki żarcik: "Co zrobić, aby rozpoznać wegetarianina? Nic, sam ci powie". Ho ho ho.
Mało zabawny z mojej perspektywy, ale na Internetach wciąż się pojawia. Zwykle oczywiście ze strony tych wojujących z ideą niejedzenia mięsa. Coś w stylu "Ile blondynek potrzeba, by...?" czy "Czym się różni Murzyn od...?". Nie przeczę, że są w społeczeństwie rozkrzyczani wegetarianie, nierozsądne blondynki czy stereotypowi Murzyni. Ale jednak zrównywanie wszystkich w jakiejś złej cesze jest niezbyt dobrą praktyką i z pewnością krzywdzącą dla wielu.
Jestem wegetarianką od końca gimnazjum, czyli spokojnie można powiedzieć, że z 7 lat. O ile wcześniej rodzicom udawało się mnie przekonać, że mięso jest niezbędnym elementem diety dorastającej osoby, o tyle w pewnym momencie coś się stało (nie jestem pewna, co dokładnie, ale było to w okresie, gdy wprowadziłam kilka innych ważnych życiowo zmian) i powiedziałam: nie chcę dalej się męczyć. Psychicznie, bo jedzenie zwierząt nie zgadzało mi się z tym, że mamy koty, psa, na łące sąsiada mogę głaskać takie miłe krówki, a raz w tygodniu jadę "na konie" i że bardzo bym nie chciała zjadać czegoś, co myśli i ma uczucia. Męczyło mnie też to fizycznie, bo świadomość pochodzenia tego, co na moim talerzu, powodowała, że w trakcie jedzenia przychodziły mi na myśl te wszystkie żyły, ścięgna, krew i nie raz tak naprawdę kotlety czy klopsy nie trafiały do mojego żołądka, a do toalety. Postanowiłam więc, że bez względu na nakładane na mnie kary i spowodowane moją decyzją uprzykrzenia, zaprę się i nigdy więcej nie zjem mięsa. Jestem z tego powodu szczęśliwsza, zdrowsza i bez obaw o przytycie jem na co mam ochotę, w ilościach jakie są dla mnie przyswajalne. Chętnie podzieliłabym się moją historią i namawiała każdego na podjęcie podobnej uszczęśliwiającej decyzji, ale... nigdy tego nie zrobiłam.
Uważam swoją decyzję za słuszną i wierzę, że rezygnacja z własnej przyjemności na rzecz redukcji cierpienia milionów zwierząt wcale by nie spowodowała światowej depresji oraz niedoborów żywieniowych. Co więcej, wege są zwykle bardziej świadomymi konsumentami, czytającymi etykiety i nietraktującymi swoich organizmów jak pojemniki na wszystko, co przyprawione jest odpowiednią ilością nęcących nos czy wzrok dodatków. Jestem pewna swoich poglądów. Jestem niepewna, jak ludzie wokół mnie zareagują. I nie warto mówić "jeśli ktoś cię nie zaakceptuje, to nie warto się z nim zadawać". Nie chodzi o skrajne reakcje typu "serio jesteś wegezjebem?". Chodzi o drobne sytuacje, które powodują, że z powodu mojej decyzji czuję się jak odmieniec, chociaż ludzie starają się swoje myśli maskować dawką tolerancyjnego milczenia bądź unikania tematu.
1) "Ej, mam już dosyć tej imprezy, chodźmy do maka! ...to może zjesz frytki?" - czyli Moment Konsternacji. Okazuje się, że nie wszyscy jesteśmy tacy sami, chociaż niektórzy dobrze się kryją i nie widać na pierwszy rzut oka, że jednak nie będą chcieli maka. Co gorsza, jednak nie uprzedzili wcześniej, więc nie można było ich odróżnić!
2) "To gdzie pójdziemy na obiad? Dlaczego nie do X?" - czyli Dlaczego Robisz Problemy. Wszyscy się zgadzają, że chcą iść na kebaba albo do konkretnej restauracji. Tylko co zrobić z wegetarianinem? Ostatecznie bierzesz szklankę wody lub soku i sałatkę.
3) "Zrobiłam ostatnio pyszną zapiekankę. Jak będziesz kładła mielone, to..." - czyli O Czym Mamy Gadać? Czasami jest tak, że pogoda już skwitowana, a w politykę nie będziemy się zagłębiać, więc najlepiej porozmawiać o czymś wspólnym wszystkim. I wtedy się okazuje, że jednak i to jest temat nie do końca bezpieczny, bo rozmówca nagle przypomina sobie, że nie warto ci mówić o przyprawianiu mielonego. I co teraz?
4) "Dlaczego nic nie jesz? Tyle przygotowałam..." - czyli Wizyta Rodzinna. Tutaj po prostu znowu trzeba powiedzieć, że nie jesz mięsa, że zupa z której zostało wyjęte mięso wcale wegetariańska nie jest, że nie, nie zaczniesz znowu jeść mięsa i jakoś nie wierzysz, że za jakiś czas coś cię do tego przekona, a jeśli twój partner będzie mięsożercą, to nie czujesz się w obowiązku przygotowywania mu wszystkich posiłków i nie, nie chcesz sosiku z pieczeni do ziemniaczków. A ciocia czy babcia i tak się uśmiechnie wyrozumiale: młoda jest, życia nie zna.
5) "Człowiek został stworzony jako mięsożerca!!!111111oneoneone" - czyli Internet. Żarciki o rozpoznawaniu wegetarian i wegan, hasła "Kocham zwierzęta przeznaczone do kochania, jem zwierzęta przeznaczone do jedzenia", nieempatyczne ataki na odmienność i kult jednomyślności na poziomie troll. Tutaj można się po prostu nie wypowiadać i nie kłócić. Dopóki się nie dowiedzą, że nie jesz mięsa, jesteś bezpieczny (przynajmniej trochę).
Są też w życiu Momenty u Lekarza, Imprezowe Dyskusje, Święta i mnóstwo innych chwil, kiedy ludzie patrzą na ciebie jak na Problem. Czasami są wtedy protekcjonalnie pobłażliwi (bo oni wiedzą lepiej), czasami agresywni (bo oni wiedzą lepiej), czasami z sympatii unikają rozmów o tym i ty też ich unikasz, nawet gdy kończy się to swego rodzaju wykluczeniem z grupy.
Ale najciekawiej jest, gdy poznajesz ludzi, macie wspólne tematy do rozmów, lubicie się i tu nagle: "naprawdę?". Okazuje się, że jednak nikt się po tobie nie spodziewał takich rzeczy! W końcu wydawałeś się całkiem normalny.
Bisous,
Fatum
P.S. Cytat w tytule pochodzi z mojej pracy licencjackiej i jest definicją terminu "liberalność" za Judith Shklar.
Komentarze
Prześlij komentarz