We grow up

MUSIC:
http://rock.ouifm.fr/rock/


Hej hej!
  Styczeń, pomimo braku śniegu, nie jest najprzyjemniejszym miesiącem. Co prawda gdzieś tam w głowie pojawia się już świadomość obietnicy zbliżającej się wiosny, coraz dłuższych dni i tego wszystkiego, co się z tym wiąże. Ale póki co - za oknami szaro, jak się wyjdzie na zewnątrz to albo chłodno i wilgotno, albo zimno, albo w ogóle pada coś pomiędzy deszczem i śniegiem, więc najchętniej siedziałabym w domu z książkami, herbatami, kotami i pachnącymi świeczkami. Ale, są też inne przyjemności, po które trzeba i warto wyjść.
   Szczęśliwie lubię swoje studia, więc nie chce mi się płakać, nawet kiedy muszę wstawać na zajęcia w nocy (bo ciemno) o 6.30. Kiedy chodziłam do szkoły tak niestety wiele moich poranków się zaczynało. Budzik, szok i ochota na poleżenie jeszcze, a wskutek świadomości, że ktoś będzie mi robił problemy jeśli nie pojawię się o 7.50 w szkole, gotowa na kilka godzin "przyjemności" typu klasówki, fizyka i niektóre persony, chciało mi się płakać. Teraz jest lepiej. Po pierwsze, czuję że zajęcia na które teraz chodzę naprawdę mnie rozwijają, więc odpada jeden czynnik demotywujący. Po drugie na większości zajęć nie mam żadnych w specyficzny sposób sympatycznych osób. Poza tym z czasem nauczyłam się radzić sobie z takimi: kiedy znowu ktoś chce dowieść mi o ile nie jest ode mnie lepszy, zwykle po prostu zaczynam zajmować się czymś innym. Nie warto tracić czasu i nerwów na takich ludzi (zwykle są to ci mówiący "To przecież nienormalne! / Ja bym nigdy tego nie zrobił[a]! / Co ty tam wiesz, ja to dopiero mam...", itd.). Myślę, że szukając tak bardzo potwierdzenia swojej wartości w oczach innych, podsuwając innym tak natarczywie dowody swojej normalności, czy też podkreślając czyjąś nienormalność, muszą czuć się źle same ze sobą. To z nimi jest coś nie tak. Ja mam swój świat, swoje doświadczenia, swoje poglądy i naprawdę nie muszę dzielić się nimi ze wszystkimi.
   Ale, kilkoma jeszcze się z Wami podzielę. Kilkoma doświadczeniami pomagającymi mi wstawać rano z łóżka, nie pozwalającymi nachodzić mnie ochocie na leżenie i gapienie się w ścianę, odsuwającymi ode mnie te chwile, gdy leżąc na fotelu nie ma się ochoty na nic poza słuchaniem smutnych piosenek czy płakaniem bez powodu.

Numero uno:
   Zajęcia dodatkowe. Takie poza szkołą, które rozwijają jakąś pasję czy też zajęcia sportowe. Dzięki sporej ilości czasu w tym roku akademickim mogłam zapisać się na francuski i siłownię. W ramach karnetu mogę też uczęszczać na różne zajęcia, wybrałam jogę i bardzo polecam. Nie znoszę aerobików i innych tańców z krzykami. Joga jest spokojna, ale wymagająca. Poza tym widzę, że w tym sporcie (chyba można to tak nazwać?) nie ma momentu spadku formy. W pewnym wieku już nie pobiegniesz/skoczysz/rzucisz czymś tam lepiej od młodych. Tutaj to ta pani, która jest zapewne najstarsza (wnioskuję głównie po kolorze włosów...), jest przy okazji najlepsza na zajęciach. Jedyna na poziomie prowadzącego. Chciałabym robić takie rzeczy jak ona. I tak wyglądać po 60. Polecam jogę!

Numer dwa:
   Sporo chwil dla siebie. Na przykład wciągnięcie się w serial (ale bez przesady, nie można spędzić całej zimy w wyimaginowanym świecie, bo koniec serii będzie znowu bolesny i smutny). Oglądam odcinek, przy okazji układam notatki, czeszę włosy (o! Kupiłam sobie w poniedziałek Tangle Teezer, całkiem fajne to), piję herbatę. A bohaterowie żyją sobie w jakimś kolorowym świecie, albo po prostu są piękni i świat od razu wydaje się nieco przyjemniejszy.
Jestem typem samotnika, więc raczej serial odpręży mnie bardziej niż wyjście ze znajomymi (nie mówię, że nie lubię). Chodzi raczej o to, żeby poświęcić z godzinę czy trzy dziennie/co dwa dni na takie po prostu opierdalanie się, które jednak nie będzie zakłócane myślami o tym, że w tym czasie to można by tyle zrobić i w ogóle. Kiedyś tak miałam. A później nauczyłam się balansować pomiędzy czasem na pracę a czasem na opierdaling. Czasami najpierw się polenię, żeby później (bliżej terminu... ;) ) móc spokojnie pracować.

Numer trzy:
   Przed snem znowu chwila dla siebie. Pół godziny ze słuchawkami na uszach, krzyżówki, rysowanie czy co tam jeszcze. Bez laptopa i telefonu, bo to wcale nie relaksuje naszego organizmu. Znowu, coś z zakresu zainteresowań i pasji. Myślę, że poczucie ciągłego rozwoju i tego, że robi się coś wyłącznie dla siebie, taki zdrowy egoizm, to jest coś bardzo dobrego. Nie robię tego w tygodniu, bo wtedy wolę te pół godziny dłużej pospać. Ale w weekendy przed snem rozwiązuję sudoku, a później czytam. Lubię dzielić się ze światem co fajniejszymi fragmentami książek, więc poniżej kilka dzieł wartych polecenia. Jest to bardzo subiektywny wybór i nie zdziwię się, jeśli większość z autorów prac prezentowanych poniżej swoją twórczością raczej wpędziliby kogoś w depresję, ale mi lektura ich pism sprawia przyjemność.


Charles Baudelaire i Kwiaty zła. Jeden z moich ulubionych poetów, zachwycił mnie swoim podejściem do tematów takich jak śmierć, przemijanie, a także umiejętnością przeplatania aury wzniosłości z tym, co bardzo przyziemne. Każe się odrywać, jak w powyższym wierszu, od tu-i-teraz, po czym w innym utworze mówi o pijakach albo śmierci i rozpadzie ciała. Poza tym wydaje mi się, że i życie miał ciekawe, charakter niepokorny, a zarazem był inteligenty. Nic tylko brać i czytać.


Leopold Tyrmand, tutaj rozmyślający nad przyszłością w Życiu towarzyskim i uczuciowym. Znowu facet inteligentny i buntujący się przeciwko bezmyślności moralności, bezmyślności systemu i wszystkiemu, co uważał za głupie w swoich czasach. Zdecydowanie polecam autora: jeśli lubicie Konwickiego czy Gombrowicza, są spore szanse, że docenicie i Tyrmanda. Najlepiej chyba zacząć od Złego.


Andrzej Bursa, na powyższym zdjęciu dedykacja w Zabiciu ciotki. Najpierw poznałam jego poezję, nauczyłam się kilku wierszy na pamięć, a później gdzieś przez internet kupiłam tę niewielką książkę. Przekorny, bystry, z językiem oszczędnym a akuratnym. 


Na koniec José Ortega y Gasset i zbiór esejów zatytułowany Dehumanizacja sztuki. Ta praca jest akurat najmniej odpowiednia do ogólnego polecenia. Co prawda jej tytuł zainteresował mnie już dawno, ale stała w domowej biblioteczce nieruszona, aż na zajęciach z estetyki się nasłuchałam wspomnień, że szkoda, że nie zdążymy omówić Gasseta. No, to wzięłam i zaczęłam czytać, a tu na wstępie facet podzielił moją niechęć do metafizyki. Dobrze się czyta.

Numer cztery:
   Spać. Odpowiednią liczbę godzin, tak żeby nie funkcjonować jak zombie. Wiem, jakie to trudne, gdy się ma zajęcia na godzinę Wcześnie Rano, ale zawsze warto próbować. Skoro i tak od 16 jest ciemno, to przynajmniej nie ma wymówki, że jeszcze nie można iść do łóżka.


Wszystkie rady sprawdzają się w moim przypadku. Jestem leniwa, ambitna, cyniczna i źle znoszę ludzi w zbyt dużych ilościach. Tym, którzy mają charaktery odmienne od mojego, zapewne niewiele pomogą moje podpowiedzi. Niestety, muszą znaleźć własne sposoby na radzenie sobie z zimą.
A teraz idę do Kotła. W końcu, mam już weekend.
Buzi,
Fatum

Komentarze

  1. Szczerze mam się doskonale! Nawet nocne wstawanie nie jest takie złe. Ciągle jestem jeszcze trochę słaba, wiadomo. Ale ominęło mnie jakieś 90% dolegliwości połogowych, którymi wszyscy tak mnie straszyli ^^

    OdpowiedzUsuń
  2. good entry, new follower, follow me please

    OdpowiedzUsuń
  3. Bardzo ciekawy post, podoba mi sie Twoj styl pisania :).

    OdpowiedzUsuń
  4. Oczywiście, że ew-o-luował :o
    Dziękuję za zwrócenie uwagi!

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz