O zwierzakach.

Tak było dwa dni temu, jest i teraz (tylko książka już inna).
Od tygodnia jestem chora. Dzisiaj znowu miałam coś zrobić, ale jestem na tyle osłabiona, że nie dałabym rady chodzić po mieście. Trudno: leżę w łóżku, gram w pociągi, piję dużo herbat przeróżnych, jem lekarstwa, czytam o ile ból głowy mi nie przeszkadza za bardzo, smarkam i gadam na fejsie. Mam poczucie, że powinna pracować nad licencjatem, ale co z tego, skoro zatoki mówią co innego?
Ale w sumie, nie jest tak źle. Mam kota, chusteczki, książki, laptopa, ciepłe łóżko, ciepłe herbaty, jedzenie i opiekę.
Pewnie spodziewacie się o czym będzie dalsza część wpisu. Że Święta, że inni mają gorzej, że trzeba pomagać, że przynajmniej raz w roku, że miejcie serce, etc. I w sumie właśnie taki mam plan. Opowiedzieć Wam o liści, który dzisiaj przyniosła mi mama.

★★★
Nie pamiętam, od czego dokładnie się wszystko zaczęło. Od jakiejś ulotki, albo od maila. Latem, dawno temu, gdy słońce dzień w dzień przypominało, że istnieje. W każdym razie, dostałam informację, że kundelek o imieniu Tofik, tak jak nazywała się kiedyś jedna z moich pieseł, potrzebuje pomocy. Termin ratunku był niedługi, ja studentka z niewielką ilością pieniędzy na koncie... Ale stwierdziłam, że 5 czy 10 zł wpłacone na Tofika co najwyżej spowoduje, że nie kupię jakiejś pierdoły, albo zjem nieco mniej. Ja od braku tych kilku złotych nie zginę. A Tofik mógł.
Wpłaciłam, przyjemniej mi się zrobiło, zapomniałam. Uwielbiam zwierzaki, w domu mamy ich całkiem sporo, obecnie wszystkie albo są przygarnięte, albo urodziły się z takich. Kicura na powyższym zdjęciu to Tygryska, stara kocica, która urodziła się w roku 2000. Pamiętam jej narodziny i to, że miała trójkę rodzeństwa, z którego jedno nie pożyło długo, a pozostała dwójka oddana została cioci i wujkowi mieszkającym kilka wsi dalej. Tygrys jednak nie znalazł nowego domu, a i specjalnie nie szukaliśmy go dla niej, bo mieć psa i 4 koty nie uznali rodzice za taki zły stan. Wtedy, tuż po przeprowadzce na wieś, ilość zwierzaków była jeszcze planowana. Pies - buldog angielski - kupiony, dwie kotki otrzymane od cioci (zostały znalezione przez dzieciaki na blokowisku i nie miał ich kto przygarnąć), które po jakimś czasie okazały się nie być kotką i kocurem, a dwiema kotkami. Po pierwszym miocie wszystkie pozostałe nam kotki zostały wysterylizowane i wszystko byłoby zgodnie z planem, gdyby nie to, że ze zwierzakami nigdy nic nie wiadomo. A przecież jeden kotek, którego ktoś wyrzucił, nie poradzi sobie sam - przygarnijmy kotka. I drugiego. Trzeciego. Z czasem któryś pójdzie swoją marcową drogą. Z czasem ktoś wyrzuci kolejnego kotka niedaleko naszego domu. Po kilku latach Misio pies dokona swojego żywota, przeżywszy więcej, niż dozwolono mu w "średniej długości życia" w naszej ulubionej książce o rasach psów. W sierpniu straciliśmy psa, pod koniec września - trafiły do nas trzy szczeniaki. Tofik, Fafik i Baltazar. Widać, tak miało być, żeby nasz dom stał się domem dla tych przybłęd kundelków. Niestety, Fafik wpadł pod koła samochodu i nie dożył wiosny. A na wiosnę okazało się, że nie mamy dwóch psów, tylko dwie pieseły, które obdarowały nas każda ośmiorgiem małych piesków. Znowu, jedno nie przeżyło, ale koniec końców mieliśmy 17 psów. Wydaliśmy wszystkie... poza dwoma. I mieliśmy cztery psy: dwa wilki, dwa "wieczne szczeniaki".
Tak to wyglądało: dwa wilki, dwa coraz większe szczeniaki.
Tylko pewnego dnia coś niedobrego zaczęło się dziać z Tofik. Osłabła, nie chciała jeść. Odeszła w jedno popołudnie. Do dzisiaj mamy trzy psy. A kotów? To inna długa historia. W ostatecznym rozrachunku: starą Tygryskę, rude bliźniaki, śpiewającego zakatarzonego Elvisa i rodzeństwo Frecio oraz Biały (ten znowu najpierw wydawał się być dziewczyną).
Ale nie wszystkie zwierzaki mają tyle szczęścia. Niektóre z tych wyrzuconych nie mogą znaleźć domu. Są za stare, za duże, albo po prostu - znalazły się w nieodpowiednim miejscu, w nieodpowiednim czasie. Albo są nie-tego-gatunku jaki można by przygarnąć. Takie konie i osły. Kto by dał radę zająć się nimi? Kot, a nawet pies to pół biedy. Konia nie wpuścisz do domu, żeby się ogrzał, musisz mu zbudować stajnię. Nie wyprowadzisz go na spacer, trzeba mu słomy lub siana i kogoś, kto posprząta. Kto go umyje, zadba o jego higienę i zdrowie. Ja tego nie mogę zrobić, ale są ludzie, którzy chcą dać dom i takim zwierzakom.


To właśnie robi fundacja, która jest nadawcą listu przyniesionego mi dzisiaj przez mamę. Nie mówię, że jedyna słuszna, bo jest jedną z wielu. Co w niej szczególnego?
Otóż, kiedy już zapomniałam o pieniądzach przekazanych Tofikowi, kiedy moją głowę zajęło mnóstwo innych myśli, dostałam list. A w liście tym osobiste podziękowania za pomoc pieskowi. Udało się uzbierać wytyczoną kwotę, na pomoc, lekarstwa. Dostałam kilka zdjęć Tofika z jego nowego domu. To bardzo przyjemne, być tak zaskoczonym!
Później zapewne wpłaciłam na innego zwierzaka. Dostałam inny list. A dziś otrzymałam całkiem grubą kopertę o mniej więcej takiej zawartości:

Ulotki z podziękowaniami, informacjami oraz konkretnymi prośbami o pomoc.
Kieszonkowe kalendarze ze zwierzakami.
Przykładowa prośba, z drugiej strony - zdjęcie Betlejemki.
Wiecie, idzie zima, mróz i Święta.
Nie każdy może chorować w łóżku z laptopem i starym kotem.
Słodycze psują zęby. Przemyślcie jeszcze swoje prezenty dla innych. Może wystarczy Wam pieniędzy, żeby obdarować i jakiegoś zwierzaka z fundacji? Tutaj możecie wybrać: 

★ ★ ★

A ja Wam życzę szczęśliwych, spokojnych i udanych Świąt Bożego Narodzenia, lub też dobrze spędzonego wolnego czasu. I niech się Wam zwróci każde dobro, którym obdarujecie kogokolwiek kiedykolwiek. Na pewno się zwróci ★
Bisous,
Fatum ★

Komentarze