Gram w grę.

Halloweenowo: najstraszniej pokazać się bez makijażu!
Bonsoir!
 Dzisiaj, 1 listopada, w naszej polskiej tradycji, odwiedzamy cmentarze i zmarłych najbliższych. Cmentarze lubię o każdej porze roku, głównie jako miejsce spacerów i odpoczynku. Niektóre z nich to przecież również jedyne już miejsca, gdzie mogę odwiedzić babcię, dziadka, prababcię oraz innych... Może nie tak często, jak robiłam to kiedyś, ale wciąż od czasu do czasu idę z nimi porozmawiać. 
 Ale poza tym, że dorzucę kilka ładnych zdjęć, dzisiaj nie o samych cmentarzach i wspominaniu. Dzisiaj o życiu.
 Zapewne większość z ludzi, którzy to czytają oraz ich znajomych, grała kiedyś w jakąś grę internetową/wideo/na fejsbuku. Kiedy na fali był FarmVille, sama pilnowałam roślinek i farmy, wysyłając znajomym zaproszenia, etc. To było chyba w liceum. Od tamtego czasu sporo się zmieniło. Chociażby minęła moda na Farmę. Ja skończyłam szkołę, przestałam grać na fejsie, z czasem porzuciłam codzienne przeglądanie stron typu Demotywatory, Komiksy, Kwejk. Skończyłam jeden kierunek studiów, właśnie jestem na trzecim roku drugiego. I im jestem starsza, tym coraz bardziej dostrzegam, że o wiele fajniej jest grać w Życie, niż nawet w Simsy.
 Znam ludzi, którzy spędzają kilka godzin dziennie przy komputerze, żeby sprawdzić stan swoich internetowych alter ego. Zdobyć punkty, nakarmić wirtualne zwierzaki, zarobić wirtualne pieniądze. Nie otrzymują z tego nic rzeczywistego: nie staną się przez to mądrzejsi, zdrowsi, bogatsi w doświadczenie (skoro dzień w dzień robią to samo, klik klik) ani w dobra materialne. Nie zaprzeczam, że pewne komputerowe gry mają wartość. Ale nie wszystkie. Niektóre są tylko zabijaniem czasu. Który, nota bene, upływa w realnym życiu, a nie tylko wirtualnym. Jedno to pograć dla odprężenia w grę. Drugie, to być uzależnionym od klikania na nierzeczywistej planszy i stawania się bossem, podczas gdy twoje prawdziwe życie ucieka.
 Może czasami trudno oderwać się od kolorowych obrazków i przyzwyczaić do szarości codzienności. Tylko, że szarość (poza tą pogodową), każdy ma na własne życzenie. Skoro prze-grywasz swój czas, nie spodziewaj się fantastycznej rzeczywistości.
 Nie raz ktoś krytykował mój wybór kierunków studiów: "Ale co po tym możesz robić?" - mam dyplom nauczyciela, więc w razie czego... / "To ciężko musisz mieć studiując dwa kierunki, masz czas na coś innego?" - ale skoro te kierunki są moimi pasjami, to czy właśnie nie wygrałam? / i mój ulubiony tekst od pewnej laski, której szczęśliwie już nie pamiętam, bo jej chyba nigdy więcej nie spotkałam: "Studiujesz Historię/Filozofię? Współczuję... Ja nie lubię historii/filozofii." - a ja nie lubię głupoty, za to lubię historię i filozofię, także tego... Wcześniej krytykowano mój gust, ubiór, fryzurę, decyzje, etc. Starałam się jednak robić wszystko, co wydawało mi się pociągające, interesujące. Nieco się nauczyłam, popełniłam kilka błędów, ale w ostatecznym rozrachunku cieszę się z obecnych rezultatów mojej gry.
 Ostatnio przeszłam na nowy etap - zaczęłam chodzić na siłownię. Po kilku miesiącach zmieniło się też moje podejście do wysiłku fizycznego. Nie polubiłabym co prawda typowo szkolnego wfu, bo nie odnajduję się w grach zespołowych, ale odkryłam, że zmęczenie się i ból po treningu są przyjemne, bo rzeczywiste. Naprawdę coś zmieniam w sobie. Nie pójdzie tak łatwo jak zmiana kształtów postaci, nie da rady przyspieszyć czasu, grać na kodach. Ale to zupełnie inna przyjemność, gdy zobaczysz w lustrze efekty nieginące wraz z przerwą w dostawie prądu.
 Albo gdy nauczysz się czegoś, zapamiętasz coś i w niespodziewanej chwili okaże się to przydatne. Lub zdobywasz doświadczenie w życiu, które później pozwala Ci osiągnąć coś dostępnego tylko niektórym. Tym męczącym dziewczynom, które noszą koszulki/torebki/pierdoły z napisem "Paris" polecam pouczyć się francuskiego i najpierw wyjechać do tego miasta, chociażby do wakacyjnej pracy, a później zdecydować, czy stolica Francji jest rzeczywiście taka "romantyczna". Marzącym o Nowym Jorku - przemyślenie, czy to, co pokazuje się w serialach, jest naprawdę warte życia w biegu i smogu. Jeśli tak, to dupa w troki i czas rozpocząć nowy level w grze o wyjazd.
 Wiem, że nie wszystko da się osiągnąć łatwo. Na pewno szybciej i przyjemniej będzie dokonać czegoś w wirtualnej rzeczywistości. Ale kto po Twojej śmierci będzie o tym pamiętał?

Cmentarz w Chełmnie

Cmentarz w Chełmnie
W paryskich katakumbach
Maria Curie-Skłodowska i Pierre Curie
Na Montparnassie.
I na koniec pocieszenie dla tych, którzy wolą jednak grać w gry wirtualne unikając życia:


Bisous,
Fatum

Komentarze

  1. Ano - nigdy jakoś nie przepadałam za grami... Uważałam je za starte czasu, bo co prawda jak już się w coś zaczynało grać, to na 80% to potem wciągało. No w końcu na tej podstawie są tworzone gry...
    O tak! To życie każdego z osobna i to my je mamy przeżyć, nie ktoś za Nas. :D

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz