Bonjour!
Szczęśliwie słońce postanowiło pokazać się dzisiaj od rana. Dzień zapowiadał się jako dosyć trudny - czas powrotu na uczelnię po 5 miesiącach wakacji oraz 4 miesiącach w Paryżu... I to jeszcze według planu dzień z największą ilością zajęć, od rana. Wstałam więc o 7, wzięłam ciepłą kąpiel (już wiem co będzie ratowało mnie w jesienne i zimowe poranki!) i posiedziałam z gazetą. Przed wyjściem napisała do mnie siostra - dla niej to czas mnóstwa nowości zwany "rozpoczęciem studiów". Przypomina mi się kiedy to ja przeprowadziłam się do Torunia, zamieszkałam na Starówce i pełna entuzjazmu w końcu zdecydowałam się na dwa kierunki, z których chciałam uzyskać licencjaty, a także zapisałam się na fajnie brzmiące zajęcia dodatkowe (jedne okazały się usypiaczem w godzinach południowych, a drugie bardzo fajnym wykładem o 17.30).
W miniony wtorek udało mi się obronić licencjat z jednego kierunku, w tym roku będę kończyła drugi... Tyle rzeczy działo się przez ten czas! Mieszkanie na Starówce, skąd do Kotła zawsze blisko, a po drodze można wstąpić na mój ulubiony wegekebab; przeprowadzka na Grabowskiego, gdzie dom i ludzie byli fajni, a właściciel to /tu wymowne przemilczenie/; mnóstwo wycieczek na lody do Lenkiewicza; ludzie przychodzili, odchodzili, bliżej, dalej; nauczyłam się, że z niestałości wiele można wyciągnąć.
Dzisiaj jednak niestałość zawiodła: przyszłam na poranne zajęcia, by po 20 minutach okazało się, że prowadzącego nie będzie jeszcze w przyszłym tygodniu. Cóż, poszłam więc po kanapkę i usiadłam na bulwarowej ławce. Było cicho, słońce mocno grzało, ludzie spacerowali, a woda płynęła i płynęła, cały czas tak samo. Przypomniał mi się dzień, kiedy zabrałam Ch. nad Lac du Vincennes i było tak podobnie - ciepło słońcem wiosennojesiennym, bułki w papierze, przechodzący ludzie i woda przed nami. Sama nie wiem co to za sentymenty. Lubię wspominać przyjemne chwile, bo zastanawiam się wtedy nad tymi, które mają nadejść i wczuwam się w tę, która trwa, łącząc się z pozostałymi dwiema. To jakby więcej tej przyjemności!
Ciepłych dni,
Fatum
Z całego serca gratuluję obrony! Ja, o ile wszystko dobrze pójdzie, startuję tutaj na uczelnię od przyszłego roku, póki co z wielkim zapałem i nadzieją... Zobaczymy. Ogólnie lubię jak piszesz nawet o prostych rzeczach... Od razu tyle piękna w drobnych rzeczach zauważam :') Oczywiście również dołączam do grona obserwatorów i pozdrawiam serdecznie!
OdpowiedzUsuńPowiem tyle - dogadać się, dogadam. Może nie klecę zdań na miarę poematów, ale dosyć szybko chłonę wszystko z otoczenia. Potrzebuję tylko na to oficjalny papierek. W najgorszym wypadku będę musiała zdobyć taki papierek z angielskiego i studiować w tym języku. Planuję oczywiście coś z logistyką, przynajmniej wiem, czego mogę się mniej więcej spodziewać i nie ukrywam, że mnie to w jakiś sposób kręci :D
UsuńGdyby tak jeszcze te języki chciały w głowie zostać i nie mieszać się na każdym kroku, gubiąc najprostsze słówka :')
UsuńMoże to przypadek a może myślimy o osobach tego samego pokroju, ale ten sam obrazek mam w głowie, gdy o tym myślę - "krulowie" wsi, piwo pijo i rechotajo na ławce pod sklepem, pakierzy i "bizmesmani".
W sumie gramatyka holenderska nie jest taka trudna, żebym mogła narzekać, gorzej z wymową, przez którą do angielskich słówek dorzucam charakterystyczne charczenie w wyrazach na "h" i wszyscy się z tego śmieją :') Oczywiście nie złośliwie, to jest podobno nawet urocze, ale mi przeszkadza, biorąc pod uwagę, że wcześniej mówiłam raczej bez zarzutu. O czytaniu pewnych fraz nie wspomnę.
UsuńZe sobą mi bardzo dobrze i może to brzydko z mojej strony, ale gdy przyglądam się tym szkolnym gwiazdom dzisiaj, jest mi ze sobą jeszcze lepiej :')
gratuluję <3
OdpowiedzUsuńCo powiesz na wzajemną obserwację? Ja już.
PS zapraszam do lajkowania!
https://www.facebook.com/pages/ANNFFASHION/1397734147115883
pozdrawiam cieplutko ;)
Haha no tak, Mister Polska jest tutaj dość popularny :D Ogólnie holenderski to tak trochę angielski, przełamany niemieckim, tyle że o niebo subtelniejszy... Plus charczenie :D Pamiętam jak pierwszy raz usłyszałam tej język "na żywo" rozbolała mnie głowa i ciągle rozbrzmiewało w niej właśnie to... charczenie. Nie wiem jak inaczej to nazwać :D
OdpowiedzUsuńCzuję się rozgrzeszona :')
ZAPRASZAM NA HERBATĘ... ZIOŁOWĄ :')
OdpowiedzUsuń