Salut!
Piękną niedzielę dzisiaj mamy. Z okazji akuratnej temperatury oraz mnóstwa słońca postanowiłyśmy z Ch. wybrać się dzisiaj w jedno z moich ulubionych miejsc w Paryżu - na cmentarz Pere-Lachaise. Uwielbiam spacerować pomiędzy tamtejszymi grobami, grobowcami, rzeźbami i monumentami.
Dzień zaczął się jednak w momencie, gdy o 9 rano C. obudziła mnie mówiąc, że czas na nią i czy mogłabym otworzyć jej drzwi. Cóż, wczorajszy powrót z domówki w Creteil nie okazał się być tak łatwym jak się zapowiadał. Podobno ostatni pociąg metra jeździ około 1.40 w nocy, ale kiedy przyszliśmy na stację o 1.30, usłyszeliśmy komunikat, kilka razy powtórzony, że pociągi w stronę Balard zakończyły kursowanie... Trzeba było zatem znaleźć przystanek z którego odjeżdżają autobusy nocne, za którymi nie przepadam od czasu, gdy moje walentynki rozpoczęły się długim porannym spacerem po Paryżu (Google Maps mówi, że najdłuższy odcinek, który pokonaliśmy to 5km, ale wcześniej było jeszcze kilka spacerów w poszukiwaniu przystanków, więc obstawiam, że był to 8-9km spacer od 2 do 5 rano). Tym razem z pomocą internetu dałyśmy sobie radę, ale dla C., która mieszka w pobliżu wieży Eiffela, trasa nie byłaby taka prosta i krótka, więc przenocowała u mnie. O 3 w nocy jadłyśmy pyszną pastę z pesto, o 9 obudziła mnie i się pożegnałyśmy, bo o 11 było spotkanie w Wersalu. Zastanawiam się nadal, czy tam w końcu dotarła... Ja natomiast, otworzyłam sobie okno, bo na zewnątrz była taka ładna pogoda i wróciłam do łóżka. Wstałam o 11.30 i na dzień dobry ustaliłyśmy z Ch., że trzeba skorzystać z pogody. Śniadanie, pół godziny w wannie ze Stendhalem i koło 13.30 ruszyłyśmy.
Piękną niedzielę dzisiaj mamy. Z okazji akuratnej temperatury oraz mnóstwa słońca postanowiłyśmy z Ch. wybrać się dzisiaj w jedno z moich ulubionych miejsc w Paryżu - na cmentarz Pere-Lachaise. Uwielbiam spacerować pomiędzy tamtejszymi grobami, grobowcami, rzeźbami i monumentami.
Dzień zaczął się jednak w momencie, gdy o 9 rano C. obudziła mnie mówiąc, że czas na nią i czy mogłabym otworzyć jej drzwi. Cóż, wczorajszy powrót z domówki w Creteil nie okazał się być tak łatwym jak się zapowiadał. Podobno ostatni pociąg metra jeździ około 1.40 w nocy, ale kiedy przyszliśmy na stację o 1.30, usłyszeliśmy komunikat, kilka razy powtórzony, że pociągi w stronę Balard zakończyły kursowanie... Trzeba było zatem znaleźć przystanek z którego odjeżdżają autobusy nocne, za którymi nie przepadam od czasu, gdy moje walentynki rozpoczęły się długim porannym spacerem po Paryżu (Google Maps mówi, że najdłuższy odcinek, który pokonaliśmy to 5km, ale wcześniej było jeszcze kilka spacerów w poszukiwaniu przystanków, więc obstawiam, że był to 8-9km spacer od 2 do 5 rano). Tym razem z pomocą internetu dałyśmy sobie radę, ale dla C., która mieszka w pobliżu wieży Eiffela, trasa nie byłaby taka prosta i krótka, więc przenocowała u mnie. O 3 w nocy jadłyśmy pyszną pastę z pesto, o 9 obudziła mnie i się pożegnałyśmy, bo o 11 było spotkanie w Wersalu. Zastanawiam się nadal, czy tam w końcu dotarła... Ja natomiast, otworzyłam sobie okno, bo na zewnątrz była taka ładna pogoda i wróciłam do łóżka. Wstałam o 11.30 i na dzień dobry ustaliłyśmy z Ch., że trzeba skorzystać z pogody. Śniadanie, pół godziny w wannie ze Stendhalem i koło 13.30 ruszyłyśmy.
Grób Saint-Simona, czyli jednego z trzech bohaterów mojego licencjatu. Nie spodziewałam się, że będzie w tak smutnym stanie... |
I jeszcze urocze popołudniowe niebo nad Pere-Lachaise |
Około 17.30 stwierdziłyśmy, że zaczyna robić się chłodno i czas wracać, ale dopiero teraz, o 18.38, zaczyna robić się ciemno. I pewnie zimno. Zaczynam się przyzwyczajać do wyższych temperatur i 10 stopni przestało być dla mnie "ciepłem", a stało się "w porządku, ale mogłoby być cieplej i nie wiać zupełnie".
W miniony piątek wybrałyśmy się (tj. znowu z Ch., moją włoską współlokatorką) na koncert. W miejsce, gdzie nie ma tylko głównie erasmusów, pytających co chwila "where are you from?" i "what do you study?", gdzie muzyka była lepsza, ale niekoniecznie wszystkim pasująca. Za to byli ludzie, do których pasuję zdecydowanie lepiej, z kolczykami/tatuażami/brodami/skaczący w pogo :D
Ale o tym jutro, tak samo jak o wystawie prac Brassai'a, którą odwiedziłyśmy tego samego dnia. Teraz czas w końcu posprzątać pokój, zebrać pranie, umyć naczynia... Chociaż nadchodzący tydzień będzie wolny od zajęć, to jednak czas zabrać się za pracę. Od jutra. Dzisiaj, po ogarnięciu mieszkania, mam ochotę na najprzyjemniejszy punkt z mojej listy "Rzeczy do zrobienia przez ferie", czyli czytania "Czerwonego i czarnego" Stendhala. W końcu, to na wtorkowe zajęcia z literatury XIX wieku. A czytania nigdy za wiele! (dopóki nie znajdujesz się w jakimś dziwnym punkcie internetu...)
Bonne soiree!
Fatum ★
Komentarze
Prześlij komentarz